Skip to main content

NEWS

„Uważam, że AI będzie po prostu kolejnym narzędziem do pomocy, tak jak dekady temu stał się nim Internet.” – rozmowa z Mariuszem Dudą

13-12-2023

AUTOR: Maciej Majewski

Zakończyła się trasa Riverside, promująca płytę „ID.Entity”. Spiritus movens grupy ani jednak myśli odpoczywać dłużej i właśnie wydaje pierwszą solową płytę pod imieniem i nazwiskiem zatytułowaną „AFR AI D”. O zakończonej trasie, kolejnych planach i nowym krążku, Mariusz Duda opowiedział mi w poniższej rozmowie.

MM: Niedawno skończyliście trasę „ID.Entity Tour” finałowym koncertem w Hali Sportowej OSiR Bemowo, który produkowała ekipa Progresji. Na przestrzeni lat graliście w Warszawie zarówno w klubach, w jak i teraz w halach. Jak w ogóle gra Ci się koncerty w domu?

MD: Szczerze, to nigdy nie przepadałem za graniem w Warszawie. Granie w Warszawie wiążę się to z tym, że przychodzą wszyscy krewni i znajomi Królika. Oceniają bardziej, niż czerpią przyjemność z samego koncertu. Albo wpadają na backstage i dekoncentrują. Tak przynajmniej kiedyś było. Zwykle czułem się jak na egzaminie. Publiczność w Warszawie, tak samo jak w każdym dużym europejskim mieście, jest też dosyć specyficzna, bo jest zwyczajnie przyzwyczajona, że ma koncerty na lewo i prawo w każdym możliwym momencie. To się już na szczęście trochę zmieniło, bo w innych miastach Polski – tam gdzie są ku temu możliwości – też odbywa się więcej koncertów. Natomiast paradoksalnie ten ostatni koncert był jakiś taki „niewarszawski”. Mieliśmy naprawdę euforyczne przyjęcie. Nie wiem, czy to zasługa przyjezdnych, czy to Warszawa się w końcu wyluzowała (śmiech). Było inaczej, niż zwykle. Grało mi się bardzo dobrze. Może to też kwestia tego, że zmieniliśmy setlistę oraz podejście na tej trasie i staramy się poruszyć nawet tych najbardziej statycznych. Myślę, że to też dlatego, że interakcje z publicznością są nieco inne, niż na poprzednich trasach.

MM: Wspomniałeś o setliście i przyznaję, że byłem przekonany, że zagracie płytę „ID.Entity” w całości. Tymczasem w zestawie piosenek nie pojawił się utwór „I’m Done With You”. Nie pasował do konceptu identyfikacji, o którym mówiłeś ze sceny?

MD: To po pierwsze, a po drugie ten utwór jest pełen gniewu. Nie chciałem takiego przekazu na scenie. Nie chciałem grać ani utworów zbyt gniewnych, ani melancholijnych. Z tego drugiego powodu w setliście nie było chociażby żadnego utworu z „Wasteland”. Motywem przewodnim „ID. Entity Tour” było zerwanie z żałobą, pokazanie, że zaczęliśmy nową dekadę w karierze oraz że interakcje z publicznością są jednym z naszych głównych atutów podczas występów na żywo. Chodziło o to, by poczuć, że jesteśmy jedną społecznością, jednym organizmem. „I’m Done With You” zostawiliśmy na inny czas i inne miejsca.

MM: Wasza energia na tym koncercie rzeczywiście była inna – leżała na zupełnie odmiennym biegunie, niż w poprzednich 20 latach. Było to widać po zwłaszcza po zachowaniu Twoim i Michała Łapaja. Zresztą cały koncept płyty „ID.Entity” zdaje się być tego wyrazem.

MD: Już na trasie promującej „Wasteland” okazało się, że ten zespół się zmienił. Po śmierci ‘Grudnia (Piotra Grudzińskiego, gitarzysty Riverside, zmarłego w 2016 r. – przyp. MM) nastąpiło nowe rozdanie kart. Muzycznie zrobiliśmy się bardziej basowo-klawiszowi, dlatego chciałem, żeby „ID.Entity” było też bardziej z nastawieniem na basy i klawisze. Mamy z Michałem specyficzne, absurdalne poczucie humoru spod znaku Monty Pythona. Piotrek (Kozieradzki – perkusista Riverside – przyp. MM) też się do tego dołącza. Maciej (Meller, gitarzysta, dołączył do zespołu w 2020 r. – przyp. MM) jest wprawdzie trochę z boku, ale dystans do siebie ma. Dlatego też chciałem, żeby Riverside zarówno na nowej płycie, jak i koncertach było takim zespołem, jakim jesteśmy na codzień. To się pewnie wielu naszym ortodoksyjnym fanom nie spodobało, ale za tym poszła też zmiana naszych koncertów. W 2023 roku ten zespół jest nieco inny, bardziej otwarty na nowe. Myślę, że podobne podejście zastosuję przy kolejnej płycie Riverside.

MM: Wspomniałeś o „Out Of Myself”, czyli waszym debiucie, który za miesiąc będzie obchodził 20 rocznicę wydania. Będziecie to jakoś szczególnie świętowali?

MD: Myśleliśmy o tym, żeby zagrać jeden koncert w Progresji, ale nadal jesteśmy w transie płyty „ID.Entity”, więc nie chcemy się rozmieniać na drobne. Krytykuję na tej nowej płycie kapitalizm i tę potrzebę monetyzowania wszystkiego, co tylko można. Nie chciałbym być więc hipokrytą. Zapewne byliby tacy, którzy na naszym miejscu pierdzielnęliby teraz trasę na 20-lecie „Out Of Myself”, wydali specjalną wersję w artbooku z 5 dodatkowymi CD, ale w Riverside w tym roku są inne karty na stole. Może zróbmy to na 25-lecie? Chociaż tak szczerze, to wolałbym raczej coś zrobić z „Second Life Syndrome”, bo do tamtej płyty mamy ślady, a w przypadku „Out Of Myself” nawet nie mamy z czego zrobić remiksu (śmiech). Zresztą ta płyta, owszem ukazała się grudniu 2003 roku nakładem firmy Piotrka Kozieradzkiego i dystrybuowana była przez Sony, ale ludzie tak naprawdę dowiedzieli się o niej w czerwcu 2004 roku, kiedy wytwórnia Laser’s Edge zasugerowała wydanie jej z inną okładką autorstwa Travisa Smitha. Natomiast Mystic Production, z którym podpisaliśmy umowę w 2005 roku na „Second Life Syndrome”, wypuścił „Out Of Myself” jeszcze raz z minialbumem „Voices In My Head”. Więc z tym dwudziestoleciem to też tak płynnie dosyć się tu odbywa.

MM: Mówisz, że uciekasz od melancholii, a tymczasem Twoja solowa płyta „AFR AI D” jest nią niemalże przepełniona. Zastanawiam się natomiast, czy ta płyta jest wynikiem rozpędu, który miałeś podczas tworzenia trylogii lockdownowej: „Lockdown Spaces”, „Claustrophobic Universe”, „Interior Drawings”, czy to zupełnie nowy pomysł, ale z wykorzystaniem podobnych instrumentów?

MD: To nie tak, że uciekam od melancholii. Chciałem z niej uciec w Riverside. Na swoich solowych płytach będę sobie dalej smęcił (śmiech). W Lunatic Soul została mi jedna płyta do nagrania, by zamknąć cykl. Teraz pojawi się prequel „Walking On A Flashlight Beam”. A „AFR AI D” to jest faktycznie kontynuacja mojej lockdownowej trylogii. Specjalnie by jednak było słychać różnice pomiędzy poszczególnymi projektami. Przez to też chciałem podkreślić, że mam trzy muzyczne światy i każdy z nich jest inny. W Riverside jest progresywnie-metalowo, w Lunatic Soul jest metaforycznie i jest dużo niedopowiedzeń oraz klimat w stylu post-Dead Can Dance, zaś mój solowy projekt z imienia i nazwiska, to powrót do moich korzeni, czyli muzyki elektronicznej. Gdy nagrywałem trylogię lockdownową, chciałem, żeby wyraźnie było to inne od Riverside i Lunatic Soul, gdzie bardzo długo siedzę nad utworami, cyzeluję pomysły, sporo odrzucam. Trylogia lockdownowa pozwoliła mi oczyścić umysł – nagrać coś i od razu to puścić w świat. Bez zbytniego filtrowania pomysłów. Tutaj nie miałem ciśnienia, że muszę sprostać czyimś oczekiwaniom. „AFR AI D” zaczęło powstawać w momencie, kiedy dużo zaczęło się mówić o sztucznej inteligencji. Od razu pomyślałem, że to super pomysł na płytę. Wiedziałem jednak, że nie wykorzystam go w Riverside, bo gdybyśmy nagrali o tym płytę w 2025 roku, to pewnie temat byłby już mało oryginalny, a do Lunatic Soul ten klimat w ogóle nie pasuje. Została więc ta solowa, elektroniczna odnoga. „AFR AI D” to już są jednak przefiltrowane pomysły, więc pod tym względem podszedłem podobnie jak w Riverside i Lunatic Soul. Ale nagrywało mi się ją znacznie krócej, bo przecież nie ma tu za dużo wokalu, ani tekstów. Gdy miałem ją już niemalże skończoną, stwierdziłem, że dodam tu gitarę elektryczną. Idealnym kandydatem był tu Mateusz Owczarek, który jeździ z nami w trasy Riverside, a jednocześnie jest gitarzystą Lion Shepard. Myślę, że dzięki jego grze ten album bardzo zyskał.

MM: Czego zatem zgodnie z tytułem tej płyty się boisz?

MD: Ja to generalnie jestem specjalistą od lęku, strachu, czy niepewności, więc chyba boję się wszystkiego (śmiech). Ale walczę z tym. A tak w ogóle to początkowo chciałem zatytułować płytę „OK AI” trochę na wzór Radiohead i ich „OK Computer” i by towarzyszyły jej kolory. Doszedłem jednak do wniosku, że skoro ostatni Riverside jest kolorowy, to ten album zrobię czarno-białym, a tytuł „AFR AI D” wydał mi się zwyczajnie mocniejszym tytułem, który bardziej działa na wyobraźnię. Chciałem by album mroczny, ale jednocześnie pełnił rolę oswajania koszmarów. To nie jest tak, że ja się boję sztucznej inteligencji. Uważam, że AI będzie po prostu kolejnym narzędziem do pomocy, tak jak dekady temu stał się nim Internet. Pozmienia nam owszem pewne przyzwyczajenia, ale chyba raczej bardziej nam pomoże, niż zaszkodzi. Dlatego ta płyta nie opowiada o strachu przed sztuczną inteligencją, tylko o nabieraniu do tego strachu dystansu.

MM: W związku z promocją płyty odbędzie się seria spotkań z Tobą – coś na kształt spotkań autorskich. Ciekawa forma, zamiast prezentowania tych utworów na żywo.

MD: To dotyka kwestii, dlaczego nie gram solowych koncertów oraz z Lunatic Soul. Dla mnie to jest trochę tak jakby malarz namalował obraz, a potem zaprosił ludzi i zaczął przed nimi malować jeszcze raz. W projektach MD i LS, chcę po prostu prezentować gotowe obrazy. Ale spotkania, to co innego. Lubię rozmawiać o muzyce i nie zgadzam się z tym głupim cytatem o tańczeniu o architekturze. Promocja płyty to dobra okazja na spotkania z fanami. I takich to sześć spotkań, w sześciu różnych miejscach Polski sobie teraz wymyśliłem. Bardzo na nie oczywiście zapraszam.