NEWS
Brytyjskie trio indie rockowe Alt-J ponownie zawita do Warszawy –już 16 sierpnia zespół wystąpi na Letniej Scenie Progresji.
Powstali w angielskim Leeds w 2007 roku, a wydana pięć lat później debiutancka płyta „An Awesome Wave”, przyniosła im prestiżową nagrodę Mercury Prize. Nie nagrywają zbyt często, za to regularnie koncertują. W ubiegłym roku ukazał się album „The Dream”, który grupa promowała także w naszym kraju, występując w 17 lipca w warszawskiej hali Expo XXI. Basista i wokalista grupy Gus Unger-Hamilton nie miał co prawda zbyt wiele czasu na rozmowę, bo akurat przesiadał się z jednego pociągu do drugiego, ale w niespełna kwadrans opowiedział o kilku niuansach dotyczących „The Dream”, cechach procesu twórczego, jaki charakteryzuje Alt-J oraz tego, czego mogą spodziewać się uczestnicy koncertów grupy.
MM: Alt-J istnieje od 16 lat. Wydaliście jednak do tej pory tylko cztery płyty. Czemu nagrywacie tak rzadko?
Gus: To rzeczywiście nietypowe, jeśli się na to spojrzy w ten sposób. Zaczynaliśmy, będąc studentami na uniwersytecie w Leeds i tak to trwało przez pierwsze 4-5 lat funkcjonowania zespołu, zanim nagraliśmy pierwszą płytę. Potem dużo czasu zajmowały trasy koncertowe. Dopiero po powrocie i odpoczynku, zabieraliśmy się za kolejne płyty. Nie jesteśmy The Beatles, nie nagrywamy jednej lub dwóch płyt rocznie (śmiech). Poza tym oni nigdy nie jeździli w tak długie trasy koncertowe jak my.
MM: Do pewnego momentu koncertowali, dopiero później skupili się głównie na pracy studyjnej.
Gus: Tak, masz rację. W każdym razie częstotliwość nagrywania i wydawania kolejnych płyt w przypadku Alt-J, jest spowodowana głównie trasami koncertowymi. Zwróć uwagę, że teraz promujemy naszą ostatnią płytę „The Dream” na kolejnej trasie.
MM: Zgadza się. W ubiegłym roku miałem okazję rozmawiać z waszym perkusistą, Thomem Greenem, który powiedział mi, że pisanie nowych rzeczy nie jest dla was procesem łatwym.
Gus: O, z tym bym się nie zgodził. Tworzenie nowej muzyki jest bardzo przyjemnym doświadczeniem. Uwielbiamy to. Dla mnie to ulubiona część naszej działalności – oczywiście poza koncertami.
MM: Skoro mowa o przyjemnych doświadczeniach – podobno wspomnianą płytę „The Dream” realizowaliście w bardzo miłej atmosferze.
Gus: To prawda. Mieliśmy całe studio w Londynie do naszej własnej dyspozycji. Mogliśmy je udekorować według naszego uznania. Zadbaliśmy o to, by miało domową atmosferę. Nagrywając „The Dream”, nie zdawaliśmy sobie sprawy, że nagrywamy album koncepcyjny. Zorientowaliśmy się dopiero pod koniec nagrań, że wszystkie utwory łączą się w jedną całość. Nawet tytuł płyty dodaliśmy na końcu. To było bardzo pokrzepiające, że udało nam się zupełnie nieintencjonalnie stworzyć zbiór utworów, które można spiąć jednym tytułem, będącym dość silną deklaracją, czy definicją, a równocześnie – idealnie spinającą te kawałki w jedną całość.
MM: Wspomniałeś waszą pierwszą płytę „An Awesome Wave”. Pamiętam, że gdy się ukazała, wydawała mi się dość ekstrawertyczną propozycją muzyczną. Z czasem muzyka Alt-J zaczęła łagodnieć, osiągając nawet swoistą introwertyczność. Z czego to wynika?
Gus: Nie jestem pewien, czy rzeczywiście nasza twórczość nabrała introwertyczności. Tworzymy muzykę intuicyjnie. Wydaje mi się, że kreatywność powinna być naturalnym impulsem. Nie ma sensu tworzyć nic na siłę. Oczywiście czasami, gdy chcesz coś stworzyć na poczekaniu… Niech to będzie na przykład kartka urodzinowa dla mamy (śmiech). Siadasz i myślisz sobie: chcę żeby ta kartka była wesoła, zawierała miłe życzenia i po prostu była ładna, bo jest dla mojej mamy. Z muzyką tak nie jest. Nie da się jej wymyśleć w głowie od początku do końca. To powinno przychodzić naturalnie, a nie być zaplanowane. W naszym przypadku nie zdarzyło się nic takiego, co pchnęłoby naszą muzykę w jakieś mroczne rejony. Wręcz przeciwnie – jesteśmy dość szczęśliwymi ludźmi, mieliśmy fantastyczną ostatnią dekadę jako zespół, robimy to, co kochamy, mamy wspaniałe rodziny. To, co słychać na naszych płytach, stanowi efekt tego, co naturalnie z nas wychodzi i co staramy się przekuć na muzykę. Jakkolwiek to zabrzmi: myślę, że tak działa kreatywność, której wynikiem jest sztuka.
MM: Okres pandemii też pewnie miał wpływ na to, co słyszymy na „The Dream”?
Gus: Owszem, ale jestem w stanie wymienić przynajmniej 5 utworów z tej płyty, które podnoszą na duchu i są dość pozytywne w wydźwięku. Nie do końca więc zgodzę się z Twoją tezą, ponieważ osobiście nie dostrzegam na tym albumie jakieś introwertycznej, czy mrocznej strony.
MM: Posłużę się zatem konkretnym przykładem – utwór „Losing My Mind” wydaje mi się dość dramatyczny.
Gus: Ok, w tym przypadku mogę przyznać Ci rację (śmiech). Ta piosenka stanowi dramatyczny monolog człowieka, który traci grunt pod nogami i którego życie zaczyna wpadać w spiralę. Ten utwór napisał Joe (Newman, wokalista i gitarzysta Alt-J – przyp. MM) pod wpływem słuchania podcastów z kategorii True Crime, dotyczących zaginięcia różnych osób itd. Tak, to mroczna piosenka, ale uwielbiam ją i uwielbiam ją grać. Zresztą na koncertach w kilku utworach z „The Dream” po raz pierwszy gram na basie. Jednym z nich jest właśnie „Losing My Mind”. Partia basu jest w nim bardzo łatwa do zagrania, ale jest to linia, którą można zagrać naprawdę mocno. To nie jest piosenka utrzymana w stylu, w którym zwykle piszemy. Ma trochę postpunkowy charakter i brzmi, jakby była nagrana w jakimś starym niemieckim magazynie (śmiech). Do tego ma piękne harmonie wokalne. Myślę jednak, że nawet w tak mrocznych utworach jak ten, da się znaleźć przebłyski światła.
MM: Zaskoczył mnie natomiast fragment dotyczący kokainy w utworze „The Actor”.
Gus: To dlatego, że utwór zainspirowany został postacią aktora Johna Belushiego i jego śmiercią w pokoju hotelowym Chateau Marmont w Hollywood. Nie wymieniamy go w tej piosence z nazwiska – pojawia się jedynie jego imię. Próbowaliśmy jednocześnie przytoczyć tu historię młodego aktora, który przybywa do Hollywood, by zrobić karierę, ale kończy na handlu narkotykami i w konsekwencji sprzedaje je Johnowi Belushiemu, które ostatecznie go zabijają.
MM: Skoro mowa o Ameryce – dwa kawałki na płycie mają tytuły, pochodzące od nazw amerykańskich miast, czyli „Chicago” i „Philadelphia”. Czy pozostałe 10 utworów z „The Dream” np. w fazie roboczej, też miały tytuły pochodzące od nazw miast?
Gus: Nie, „Chicago” i „Philadelphia” zyskały takie tytuły, ponieważ pomysły na te kawałki powstały, gdy jammowaliśmy razem podczas pobytu w tych konkretnych miastach. Miały dla nas w jakimś stopniu charakter w ścieżek dźwiękowych tych miejsc, więc postanowiliśmy je zachować w takiej formie.
MM: Wrócę jeszcze na moment do płyty „An Awesome Wave”, która w zeszłym roku obchodziła dziesięciolecie. Widziałem, że celebrowaliście ją w na trasie po Stanach i Antypodach wiosną tego roku, grając materiał z niej w całości. Czemu tylko tam?
Gus: Zagraliśmy ją jeszcze w całości na koncercie w Londynie. Szczerze mówiąc, nie wiem, czemu zagraliśmy ją w całości tylko wtedy. To pytanie chyba trzeba skierować do bookerów koncertowych. Natomiast nadal gramy większość numerów z „An Awesome Wave” na naszych koncertach, więc myślę, że to też może satysfakcjonować naszych fanów.
MM: Wiem, że są fani, którzy chodzą na wasze koncerty dzień po dniu – także w różnych miejscach na świecie.
Gus: To prawda, zauważamy to. Czasem udaje nam się ich poznać i porozmawiać na temat ich odczuć odnośnie naszej muzyki. Zauważyłem, że mają swoje preferencje, jeśli chodzi o to, co gramy na żywo. Często jesteśmy zaskoczeni, bo są to utwory na przykład z naszej drugiej płyty „This Is All Yours”, których nigdy na żywo nie wykonywaliśmy, bo wydają nam się… za ciche. Być może nigdy ich nie zagramy, chyba, że będziemy grali koncert pod hasłem „Alt-J gra This Is All Yours w całości”. Wtedy nie będzie odwrotu (śmiech).
MM: Na nadchodzącej trasie zmieniliście produkcję, czy nadal gracie w tej specyficznej ‘kostce’?
Gus: Nie, ‘kostka’ była na trasie zeszłorocznej (śmiech). Teraz mamy zupełnie nową produkcję. Jest nieco tańsza od poprzedniej, ale nadal ma zajebiste światła i dźwięk, więc myślę, że spodoba się tym, którzy przyjdą na nasze koncerty – także ten na Letniej Scenie Progresji.
Polski koncert Alt-J odbędzie się już 16 sierpnia na Letniej Scenie Progresji. Bilety są dostępne w sprzedaży.
Dziękujemy Agencji Charm Music za możliwość przeprowadzenia wywiadu. Nadchodzące koncerty Charm Music: http://pl.charm-music.eu/pl/