Skip to main content

NEWS

Steve Rothery [WYWIAD]

14-11-2023

Nasz klub powstał z miłości do rocka progresywnego. Co myślisz o rozwoju tego gatunku?

SR: Myślę, że rock progresywny – podobnie jak muzyka klasyczna – jest ponadczasowy. Jego rozwój… Wydaje mi się, że istnieje łącznik między rockiem progresywnym, a innymi gatunkami. Dla mnie to muzyka bez żadnych granic. W jej obrębie nie trzeba poruszać w schemacie piosenkowym typu: zwrotka-refren-zwrotka-refren. Można rozwijać różne partie stylistyczne i mieszać nastroje ze sobą, a jednocześnie próbować nowych rzeczy. Rock progresywny zawsze utrzymywał się na powierzchni. Przenika do mainstreamu falami. Wiele zespołów czerpie z rocka progresywnego, dzięki czemu niektóre jego elementy można usłyszeć w głównym nurcie. Zespoły wywodzące się z lat 70., nadal są uznawane za ojców chrzestnych rocka progresywnego. Wiele głównych wpływów w tym gatunku wywodzi się właśnie z tamtego okresu i z dorobku tamtych kapel. Sam jestem przedstawicielem drugiej generacji. Natomiast wyznaję zasadę, że muzyka może być tylko dobra lub zła.

Czy są nowi wykonawcy w rocku progresywnym, na których chciałbyś zwrócić naszą uwagę?

SR: Przyznaję, że nie słucham obecnie zbyt wielu zespołów, w przeciwieństwie do songwriterów, jak Bon Iver, czy Surfjan Stevens. Ciężko jest znaleźć obecnie interesującą muzykę, bo też niewiele jej przedostaje się do mainstreamu. Musi zostać jakoś zarekomendowana. W tym przypadku posiłkuję się sugestiami moich dzieci, które są lepiej zorientowane wśród nowych artystów. Cały czas powstaje ciekawa muzyka, tylko nie zawsze łatwo ją odnaleźć.

Rozwój technologii sprawił, że mamy dużo wszystkiego.

SR: To prawda. Podobno codziennie do Internetu trafia 1000, czy nawet 10000 nowych utworów. Wiele osób chce być usłyszanych, a nie da się przecież tego wszystkiego przesłuchać. My mieliśmy szczęście, bo zaczęliśmy działalność z Marillion w czasach, kiedy trochę łatwiej było się przebić. Mnóstwo młodych zespołów ma dziś znacznie trudniej niż my mieliśmy. Przemysł muzyczny bardzo zmienił się na przestrzeni lat i dziś wszystko opiera się na streamingu, który i tak nie jest gwarancją kariery, czy w ogóle utrzymania się. Wszystko podzieliło się na artystów oldschoolowych, którzy wciąż sprzedają swoją twórczość na nośnikach fizycznych, dzięki czemu mogą zarobić choć trochę oraz młodych artystów, którzy po prostu chcą grać swoją muzykę i zostać usłyszani. W Polsce, Niemczech, Holandii, czy Francji sytuacja nie wygląda chyba jeszcze tak źle, ale Anglii, czy ogóle w Wielkiej Brytanii, mnóstwo klubów już nie istnieje. Następuje odwrót od grania na żywo. Dziś ktoś buduje kompleks mieszkaniowy w pobliżu klubu albo miejsca, w którym koncerty odbywają się powiedzmy od 50 lat. Wystarczy, że jedna osoba narzeka na hałas, a klub traci pozwolenie na funkcjonowanie, a co za tym idzie – rację bytu. To szaleństwo! Dlatego najwięcej koncertujemy poza naszą ojczyzną.

Przed laty łatwiej było zostać rozpoznawalnym artystą?

SR: Zdecydowanie. Kiedy podpisaliśmy kontrakt z wytwórnią EMI w 1982 roku, zaczęliśmy nagrywać płyty i koncertować, a i tak ludzie będąc wewnątrz biznesu z tym związanego – menedżerowie, publisherzy, czy właśnie pracownicy wytwórni, zarabiali najwięcej pieniędzy. Wciąż jednak mogliśmy w miarę swobodnie żyć, niezależnie od tego, jak wielki sukces odnieśliśmy. Ten zresztą przyszedł dopiero za sprawą naszej trzeciej płyty „Misplaced Childhood” i wtedy niektóre sprawy stały się dla nas łatwiejsze. Wciąż jednak najwięcej pieniędzy zarabiają wszyscy poza muzykami.

Podobno otrzymaliście propozycję, by stworzyć z Marillion muzykę do filmu „Nieśmiertelny”.

SR: Zgadza się.

Jednak ze względu na napięty grafik koncertowy, musieliście odmówić. Jesteś fanem filmów?

SR: Jestem wielkim fanem kina. Moimi ulubionymi filmami są „Łowca Androidów” z muzyką autorstwa Vangelisa oraz „Paryż, Teksas”, do którego ścieżkę dźwiękową stworzył Ry Cooder. Wielkie filmy łączą dwa elementy – fabuła i świetna muzyka. 10 lat temu stworzyłem muzykę do filmu dokumentalnego o zastraszaniu, który nawet został nagrodzony nagrodą Emmy. Wolałbym napisać muzykę dla jakiegoś niskobudżetowego filmu, a niekoniecznie dla hitu kinowego z Hollywood. Mój solowy album „The Ghosts Of Pripyat” miał założenie bycia soundtrackiem do wymyślonego filmu. Utwór tytułowy był punktem wyjścia do rozwinięcia różnych wątków muzycznych. Parę osób użyło tych kompozycji do swoich filmów na Youtube.

Rozumiem, że Twój muzyczny udział w filmie sprawiłby, że stałby się wielkim filmem? (śmiech)

SR: Mam taką nadzieję (śmiech). Jednym z projektów, nad którym zacząłem pracować solowo jeszcze przed pandemią jest „Revontulet”, podejmujący tematykę kosmosu. Pierwszy z utworów jest dostępny na Youtubie – nosi tytuł „La Silla”. Klip nakręciliśmy w 2019 roku w obserwatorium w górach na północy Chile tuż przed całkowitym zaćmieniem słońca.

Wiemy, że jesteś też fanem fotografii. Co najbardziej lubisz fotografować?

SR: Lubię uchwycić krótkie momenty, będące zapisem czasu – tak by zachować je na zawsze. Widoki, ludzie, życie w drodze, życie w studiu nagraniowym… Mam całą książkę tego typu ujęć. Nie robię już zbyt wielu zdjęć – teraz każdy jest fotografem, bo wszyscy mają aparaty w telefonach. Ale w dawnych czasach woziłem ze sobą aparaty i obiektywy po całym świecie, traktując fotografię bardzo poważnie. Poza tym robię zdjęcia członkom Marillion od jakichś 40 lat. A gdy robisz zdjęcia przez tak długi czas, nie wszyscy są zadowoleni z tego, jak wyglądają (śmiech). Wszyscy chcą wyglądać na 50 lat młodszych (śmiech).

Wiek to tylko liczba

SR: No właśnie. Być może moi koledzy teraz czują się staro, więc ciekawe jak będą czuli się za 10 lat (śmiech).

Właśnie uruchomiliśmy naszą akcję dotyczącą bezpieczeństwa na koncertach „Baw się Bezpiecznie”. Jaka jest najważniejsza rada, jakiej udzieliłbyś, by bezpiecznie doświadczyć muzycznego wydarzenia, koncertu?

SR: Jedną znajważniejszych kwestii jest zadbanie o słuch. Po doświadczaniu koncertów przez 10, czy 15 lat, pojawia się dzwonienie w uszach lub traci się możliwość słyszenia wysokich częstotliwości. Dla muzyków, którzy grali koncerty w latach 80., czy 90., może to wpłynąć nawet na ich życie. Sam mogłem lepiej zadbać o swój słuch w przeszłości. Nie jest z nim jednak tak źle, jak u niektórych muzyków, którzy ledwie słyszą. Straciłem odrobinę wrażliwości na dźwięki oraz nie wyczuwam już bardzo wysokich częstotliwości w prawym uchu, tak jak kiedyś. Nadal jednak wszystko słyszę w miarę dobrze.

Przygotowujesz się jakoś szczególnie do nagrań studyjnych, czy idziesz na żywioł?

SR: Do studia wchodzę często bez gotowych pomysłów. Zazwyczaj rejestruję swoje partie za pomocą Pro Tools. Robię 3-4 podejść do danej partii, próbując jednocześnie różnych rozwiązań. Potem wybieram te części, które najlepiej pasują do całości.

Wszystko, co grasz na gitarze, jest przepiękne.

SR: Bardzo dziękuję. W przeciwieństwie do wielu innych muzyków, podchodzę do gry na gitarze na wiele różnych sposobów. Myślę, że to, dlatego nie jestem zbyt znanym gitarzystą w mainstreamie. Nie jestem częścią sceny fusion, czy tych wszystkich wymiataczy gitarowych. Dla mnie muzyka to emocje, melodie, a nawet taniec.

Rozmawiała Iga Woś