Skip to main content

NEWS

„Poczucie święta” – wywiad z Tides From Nebula

01-12-2023

AUTOR: Maciej Majewski


Jednym z zespołów, które wystąpią na dwudziestych urodzinach Progresji, będzie Tides From Nebula. Związani z klubem od wielu lat, świętowali jego urodziny także w poprzednich latach. Tym razem okazja będzie co najmniej podwójna, bo zagrają obok Bokki, która świętować będzie dekadę działalności, a sami celebrować będą piętnaście lat muzycznej aktywności. Z tej okazji gitarzysta Maciek Karbowski i basista Przemek Węgłowski opowiedzieli mi o swoich wspomnieniach związanych z Progresją, pierwszych koncertach, które zagrali w klubie i kilku anegdotach z nimi związanymi. 

MM: Pamiętacie swoje najwcześniejsze wspomnienia związane z Progresją?

PW: Pamiętam, jak Progresja powstała. Jako że mój tata pochodzi z Boernerowa na Bemowie, zna się ludźmi, którzy zakładali ten klub. W tym czasie grałem w swoich pierwszych kapelach i gdzieś w sferze marzeń pozostawało granie w takich miejscach, jak Progresja. Zresztą od początku było to dla mnie miejsce, które założyli znajomi mojego taty. Niedługo później zagrałem w Progresji – jeszcze w tej najstarszej. Miałem więc okazję poznać wszystkie oblicza klubu.

MK: W moim przypadku było trochę inaczej, bo pierwszy koncert zagrałem z zespołem Root w Progresji w 2003 lub 2004 roku. Szybko jednak złapałem kontakt z Prezesem. Atmosfera w klubie była odmienna niż w innych tego typu miejscach – bardziej społecznościowa. Pamiętam też, że udzieliliśmy wówczas pierwszego wywiadu dla Teraz Rocka. Wiążę się też z tym inna anegdota -niedaleko Progresji był sklep osiedlowy. Poszedłem tam – pewnie po piwo – i w kolejce przede mną stał Opath z Leash Eye. Pamiętam, że byłem tym faktem onieśmielony, bo miałem pewnie ze 20 lat, a Opath pewnie o 10 więcej, czyli doświadczony, prawdziwy muzyk (śmiech).  Historia zatoczyła koło, bo na urodzinach Progresji oprócz nas i Bokki, też zagra Leash Eye.

MM: Zespół Tides From Nebula założyliście 15 lat temu. Pierwszy koncert zagraliście w Progresji?

MK: Nie, pierwszy zagraliśmy w No Mercy na Woli.

PW: W Progresji zagraliśmy po raz pierwszy pod koniec 2008 roku jako support takiego włoskiego zespołu At The Soundawn. W tej kapeli na gitarze grał niejaki Matteo Bassoli, któremu tak się w Polsce spodobało, że postanowił tu zostać. Grał potem w wielu kapelach m.in. w Blindead, a teraz gra w Me And That Man z Nergalem. Tamten koncert zagraliśmy na małej scenie. Pamiętam, że sprzedało się na niego 150 biletów. Nie wiedzieliśmy, czy ludzie przyszli na nas, czy na Włochów (śmiech). Natomiast życie to chyba zweryfikowało, bo rok później At The Soundawn ponownie przyjechali do Polski i wtedy grali już sami, a my pomagaliśmy im trochę przy organizacji tego koncertu. I wtedy przyszła garstka ludzi…

MK: W trakcie tamtego koncertu podszedł do nas Prezes i powiedział, że w Progresji będzie grało wspomniane Blindead i zapytał, czy nie chcielibyśmy otworzyć tego koncertu. Podjaraliśmy się, choć baliśmy się z nimi grać, bo Havok grał wcześniej w Behemoth, a Blindead przecież też grali znakomicie. Okazało się jednak, że wszyscy w zespole są bardzo sympatyczni.

PW: Oba te koncerty, które zagraliśmy w Progresji były bardzo ważne, bo dużo nam dały. Nawiązaliśmy mnóstwo nowych znajomości z branży. I po każdym z tych koncertów, coś się w naszym zespole ruszało do przodu. Pojawiały się nowe propozycje koncertowe i nawiązywaliśmy kolejne kontakty, które owocowały w przyszłości.

MM: Próbowałem się doliczyć, ile razy graliście we wszystkich inkarnacjach Progresji…

MK: Myślę, że na pewno więcej, niż 10 razy.

PW: Kilkanaście razy. Bardzo ważny był też koncert z okazji wydania naszej pierwszej płyty „Aura”, kiedy graliśmy jako support Pure Reason Revolution na wiosnę 2009 roku. To był pierwszy koncert, na którym fizycznie mieliśmy naszą płytę, więc zrobiliśmy stoisko merchowe, co było dla nas czymś niesamowitym. Pamiętam, że baliśmy się, że nikt nie kupi tej płyty, więc daliśmy cenę 20 zł (śmiech). Okazało się, że płyta się wyprzedała i trzeba było szybko dowieść z domu więcej. Pamiętam, że Prezes nam strasznie wyrzucał, że daliśmy za niską cenę (śmiech). To pokazuje, jak bardzo byliśmy niepewni tego wszystkiego w tamtym czasie.

MM: Graliście także parokrotnie na poprzednich urodzinach Progresji. A czy macie jakiś ulubiony koncert produkcyjnie, czy wykonawczo, który kiedykolwiek zagraliście w klubie?

MK: Produkcyjnie na pewno ten, gdzie mieliśmy confetti. Pomyślałem sobie wtedy: kurczę, ile tego jest (śmiech). Ze sceny wyglądało to wspaniale. Najbardziej w pamięci utkwił mi jednak koncert z 2019 roku, kiedy graliśmy już jako trio. Rozwaliło mnie to, że sprzedaliśmy 800 biletów na własny koncert. Nigdy nie przypuszczałem, że tyle osób przyjdzie na nasz własny, headlinerowy koncert klubowy.

PW: Mam podobnie jak Maciek, chociaż dla mnie każdy koncert w Progresji jest wyjątkowy. To, że są na nich znajomi, czy rodzina, jest zawsze super. Mam wtedy poczucie jakiegoś święta. To zupełnie inne doświadczenie niż koncert na trasie poza Warszawą. Poza tym koncerty w Warszawie wiążą się też z większą frekwencją, a to generuje większą tremę. To jednak sprawia, że lepiej je zapamiętujemy. Nasz koncert z okazji 10-lecia też zagraliśmy w Progresji – to był nasz ostatni występ z Adamem. Przygotowaliśmy wtedy dłuższą setlistę, więc to też był szczególny koncert.

MM: Bywaliście też także w Progresji jako słuchacze. Macie jakieś koncerty w klubie, które szczególnie pamiętacie pod tym względem?

MK: Z tym mam trochę kłopot, bo przyznam się szczerze, że rzadko bywam w Progresji, gdy w niej nie gram. Wszystko zależy od tego, kto gra. Ogromnie podobał mi się koncert Blindead, gdy celebrowali dziesięciolecie płyty „Autoscopia / Murder In Phazes” w 2018 roku. Natomiast pamiętam, że nie podobał mi się koncert Ulver rok wcześniej, którzy mieli wielką, laserową produkcję. Ten pomysł, moim zdaniem wyczerpał im się po dwóch numerach… Zresztą z Progresją mam tak osobistą relację, że znając każdy zakątek klubu, nie czuję się, jakbym tam przychodził stricte na koncerty, tylko raczej ma to znamiona spotkań towarzyskich.

PW: Pamiętam, że jeszcze zanim założyliśmy Tides From Nebula, wsiąknąłem w muzykę post-rockową i post-metalową. I wtedy było dużo koncertów tego typu: Red Sparowes, Cult Of Luna, Isis… Chodziłem na nie, wbijając się nawet pod scenę. Natomiast z ostatnich koncertów, największe wrażenie zrobił na mnie koncert The War On Drugs, choć nie odbył się w klubie, tylko na Letniej Scenie Progresji. 

MM: Dwudzieste urodziny Progresji, to niejako potrójna celebracja – bo Tides From Nebula świętuje piętnastolecie, a Bokka – dziesięciolecie. Czyj to był pomysł, by tak to połączyć?

MK: Pomysł powstał jeszcze przed pandemią, bo pierwotnie mieliśmy razem zagrać już na wiosnę 2020 roku. Wtedy, jak wiadomo – musieliśmy to odwołać. Teraz jesteśmy już jednak po kilku wspólnych koncertach i ładnie ze sobą to współgra pod względem wrażliwości muzycznej naszej i słuchaczy. Mam wrażenie, że oba zespoły pasują do siebie, że jesteśmy ulepieni z tej samej gliny. 

MM: Słowo dla Progresji z okazji dwudziestych urodzin?

MK: Oprócz tego, żeby nie zanikała pasja do tworzenia tego miejsca, to życzę Progresji, żeby kwestie życiowo-rynkowe pomagały klubowi i żeby nie było pod tym względem problemów, zwłaszcza takich bardzo przyziemnych.

PW: Dokładam się do tych życzeń. I życzę przynajmniej kolejnych dwudziestu lat Progresji, ale tak naprawdę, to stu lat. By Progresja nadal się rozwijała i funkcjonowała tak jak do tej pory.