NEWS
09-03-2023
Wywiady
VNV Nation to już właściwie stali bywalcy Progresji. Ronan Harris z towarzyszami wystąpi w klubie 19 marca już po raz szósty. Niecały miesiąc później ukaże 11 album grupy „Electric Sun”. W poniższej długiej rozmowie artysta dokładnie opowiedział nam o swoich korzeniach, wpływach, procesie tworzenia, a także kwestiach ‘paranormalnych’ oraz o tym, czego możemy spodziewać się na nadchodzącym koncercie.
MM: Wiem, że wychowałeś się na muzyce punkowej i new wave’owej. A czy tradycyjna muzyka irlandzka również miała na Ciebie wpływ?
RH: Oczywiście. Jeśli wychowujesz się w Irlandii, to zazwyczaj połowa twojej rodziny mieszka na wsi. Tak było w moim przypadku. Zresztą w zasadzie nie ma szans, by nie słyszeć tradycyjnej muzyki irlandzkiej w tym kraju. Stanowi ona bowiem ogromną część naszej kultury, a zwłaszcza na wspomnianych wsiach, gdzie wybrzmiewa wszędzie: od kościołów po puby. Poza tym to, co było najbardziej inspirujące dla mnie, to fakt, że ta muzyka była grana na żywo. Większość tradycyjnych utworów irlandzkich dotyczy naszej przeszłości. Część z nich wyraża współczucie własne i dotyczy kwestii dość nieszczęśliwych. Dla mnie były one niczym obrazy, zachowujące jakąś istotną emocję. Zawsze bardzo lubiłem dobrych wokalistów i dobrą muzykę, więc nawet jako dziecko, pochłaniałem ją bez ograniczeń gatunkowych – niezależnie, czy był soul z lat 60., jazz, czy muzyka elektroniczna. Nie mam żadnych barier pod tym względem. Jeżeli muzyka jest dobra, niesie jakieś emocje i treść, to zawsze do mnie trafia.
MM: Przypuszczam zatem, że znasz gaelic?
RH: Tak, uczyłem się go w szkole. Wychowałem się na wschodzie Irlandii, więc nie mamy tam silnej tradycji języka irlandzkiego. Natomiast na zachodzie kraju ludzie mówią w gaelic, bo to ich pierwszy język. Potrafię go zrozumieć wystarczająco, ale nie używam go na co dzień. Nie mieszkam w Irlandii od 34 lat, więc nie mam takiej potrzeby (śmiech).
MM: Muzyka VNV Nation zawsze była mieszanką elektroniki, industrialu, muzyki tanecznej, czy trance’u. Patrząc z perspektywy ponad 30 lat, potrafisz wskazać gatunek muzyki, który był dla Ciebie kluczowy?
RH: Wszystkie gatunki, które wymieniłeś, miały na mnie wpływ. Zresztą nie tylko te, bo na przykład ogromną inspiracją dla płyty „Praise The Fallen” (drugiej płyty VNV Nation, wydanej w 1998 r. – przyp. MM) była muzyka klasyczna. Jak wspominałem wcześniej – pochłaniałem ogromne ilości najróżniejszej muzyki w latach 80. Pierwsze dorosłe lata spędziłem już w Anglii, kiedy muzyka dance święciła swoje triumfy, ale była ona wówczas bardzo eksperymentalna. Na pewno słuchałem dużo podziemnej muzyki elektronicznej, choć nie jakiegoś jednego, konkretnego gatunku. W tym samym czasie słuchałem także innych rodzajów muzyki, które z kolei nie miały nic wspólnego z elektroniką. Żaden z gatunków muzycznych nie zachwycił mnie całościowo na tyle, bym poświęcił się wyłącznie słuchaniu tylko tego jednego. I tak samo staram się podchodzić do tworzenia w VNV Nation.
MM: Wydaje mi się, że chyba jest idealny gatunek, łączący elementy muzyki elektronicznej i punka – rave.
RH: Nie znoszę rave’u! Kiedy przyjechałem do Londynu, zacząłem chodzić do klubów i słuchać muzyki. Kultura rave oznaczała wówczas setki tysięcy ludzi zebranych na polu i zażywających narkotyki do 6:00 rano. To kompletnie nie mój sposób odbierania muzyki. Zresztą rave stał się w pewnym momencie formatem, w ramach którego wszyscy grali dokładnie to samo. Zdarzało mi się chodzić na duże koncerty, jak na przykład Underworld, których widziałem pod koniec lat 90… Wiesz, dziwnie mi się rozmawia o wszystkich tych rzeczach, które miały miejsce 30, czy nawet 40 lat temu. Nie żyję przeszłością.
MM: Wspomniałeś o muzyce klasycznej. Będzie zatem “Music For Orchestra Vol.2”?
RH: Będzie. Kiedyś (śmiech). Trudno mi jednak podawać konkretne daty, zwłaszcza w obecnych czasach, kiedy potwornie ciężko jest zaplanować cokolwiek.
MM: Na przestrzeni lat stworzyłeś mnóstwo remiksów dla innych artystów, natomiast nie znalazłem zbyt wielu remiksów utworów VNV Nation. Zastanawiam się, z czego to wynika?
RH: Może to dlatego, że moje piosenki są skończone. Nie widzę powodu, by coś z nimi robić, zwłaszcza że na przestrzeni lat sam poprawiłem niektóre ze swoich kawałków. Nie opublikowałem ich jednak. To zresztą nie są remiksy, tylko wersje alternatywne. Z jednej strony, miło jest zinterpretować czyjąś twórczość na nowo, a z drugiej – nie ma sensu tego robić, bo po co? Osobiście znudziło już robienie remiksów dla innych. Straciłem frajdę w takim działaniu. Dlatego skupiam się na tworzeniu płyt, które od początku do końca są w moim mniemaniu najlepsze i świetnie się ich słucha. Zdaję sobie sprawę, że to może archaiczne podejście, ale mam to gdzieś. Jeśli ludzie pomijają dane utwory na płycie, to ich problem, nie mój. Natomiast mogę się przyznać, że parę dni temu dostałem emaila od jednego z moich ulubionych artystów, który chce zremiksować jeden z moich utworów. Dodam tylko, że to nie jest artysta stricte z kręgu muzyki elektronicznej. I to wydaje mi się sensowną propozycją remiksu! Podam Ci przykład idealnego remiksu: pamiętasz jak M83 przerobili „The Pioneers” Bloc Party? To jest przykład, kiedy na absolutnie podstawowym poziomie zachowano melodię i zrobiono kompletnie nową strukturę, tworząc jednocześnie idealnie pasującą atmosferę. To jest dzieło sztuki, które zmienia postrzeganie tego numeru całkowicie. Po prostu to słychać.
MM: Rozwój muzyki elektronicznej uzależniony jest niejako od nowych technologii. Sam użyłeś zaprogramowanych syntezatorów do nagrania płyty ”Futureperfect” z 2002 roku. Myślisz, że muzyka elektroniczna przejdzie kolejną rewolucję w związku z użyciem sztucznej inteligencji?
RH: To się już dzieje. Wszędzie. Myślę, że to kolejny element, który ma sprawić, by ludzie stali się jeszcze bardziej leniwi. Pracuje z różnymi młodymi producentami, parającymi się różnymi gatunkami muzycznymi i robiącymi utwory w oparciu o gotowe loopy, które ktoś inny dla nich stworzył. Coś takiego może być frajdą, gdy ma 6, czy 8 lat i bawi się iPadem, ale to nie jest tworzenie nowej jakości. Ma to jednak inne korzyści – im więcej powstaje nudnej, jednostajnej muzyki, tym bardziej inni twórcy przełamują to, tworząc coś znacznie bardziej naturalnego, organicznego. Cały nurt muzyki akustycznej jest podporządkowany stworzeniu dobrej piosenki. To jest coś, o czym wszyscy zapominamy. Nie ma znaczenia, jakiego brzmienia używają, czy z jakich bębnów korzystają – esencją jest piosenka sama w sobie. To nadaje całemu procesowi pierwiastek ludzki. Zajmujemy się tym przecież od tysięcy lat i dlatego niektóre dzieła muzyki nadal są grane. Nie ma znaczenia, czy ktoś osiągnął genialne brzmienie, uderzając kijem o pień drzewa, tylko to, co dana piosenka ze sobą niesie – jakąś historię, wyjątkową chwilę, czy uczucie. To są elementy ponadczasowe. Dlatego cały czas poszukuje takiej muzyki. Pamiętam jak 15 lat temu ludzie narzekali, że nie ma nowej muzyki. Serio? Jest pełno nowej muzyki, zwłaszcza w undergroundzie. Myślę, że problemem dla tych ludzi jest to, że nowa muzyka nie jest dla nich tym, czym była 10 lat temu. Gdy byliśmy młodzi, inaczej przeżywaliśmy muzykę. Oni chcą, żeby tamte chwile trwały wiecznie. Chcieliby, by świat się zatrzymał i wiecznie był taki, jak wtedy, gdy słuchali danej muzyki po raz pierwszy. A świat idzie do przodu, wszystko się zmienia. Ja na przykład wyłysiałem (śmiech).
MM: Zanim przejdziemy do najnowszej płyty „Electric Sun”, chciałem Cię zapytać, jak zniosłeś czas pandemii?
RH: Boleśnie, bo w tym czasie budowałem swoje studio w Hamburgu i wszystkie firmy wykończeniowe przestały działać w lockdownie. A zacząłem je budować pod koniec 2019 roku, zanim pandemia wybuchła. Wcześniej byłem na trasie po Ameryce Południowej i wówczas już doniesienia brzmiały niepokojąco. Mówiło się, że to będzie chodząca śmierć. Na szczęście wśród swoich przyjaciół mam profesor wirusologii, która wyjaśniła mi dokładnie, jak to wszystko rzeczywiście wygląda, bo rząd przekazywał raczej informacje zrozumiałe dla ogółu. Ja jednak chciałem wiedzieć więcej. Tym niemniej – razem z moją partnerką zostaliśmy w domu i zastosowaliśmy wszelkie środki ostrożności. Nie bieżąco rozwiązywaliśmy wszystkie problematyczne kwestie. Mieliśmy bardzo pragmatyczne podejście. Natomiast samo studio znajduje się 10 minut drogi od mojego domu, więc jeździłem do niego prawie pustymi ulicami. Z nikim się też nie spotykałem. Może to dlatego nie zaraziłem się koronawirusem. Poza tym – posiłkowałem się informacjami wyłącznie ze sprawdzonych źródeł. Jeśli nie chcesz słuchać informacji, które ci się nie podobają, to się nie uczysz. Na przestrzeni 3 lat w moim otoczeniu bliższym i dalszym oraz wśród ludzi, z którymi pracuję, w wyniku koronawirusa zmarły 23 osoby w wieku od 20 do 70 lat. Nie zniosłem tego dobrze, natomiast jestem zdumiony, że sam nie zachorowałem.
MM: “Electric Sun” ukaże się 14 kwietnia. Czytałem, że pomysły na tę płytę przychodziły do Ciebie, gdy pracowałeś nad budową wspomnianego wcześniej studia lub zajmowałeś się innymi ‘przyziemnymi’ rzeczami. Zastanawiam się, czy podczas rozmowy takiej jak nasza, też przychodzą Ci do głowy pomysły na muzykę?
RH: Nie, rozmowa to co innego. Ale rzeczywiście pomysły muzyczne przychodzą do mnie np. kiedy robię sobie herbatę albo myję zęby. Poza tym przelatują mi przez głowę także pomysły graficzne, czy wizualne. Wydaje mi się, że kiedy nie jestem skupiony na tworzeniu muzyki, wtedy pomysły, które się pojawiają, są najszczersze.
MM: Uchodzisz za bardzo uduchowionego i świadomego twórcę. Przez lata zastanawiałem się nawet, czy nie jesteś swoistym medium.
RH: Dotykasz bardzo ciekawej kwestii. Jako dziecko przystosowałem się do bycia ‘hiperempatycznym’. To łączy mnie też z rzeczami, które nie mają zbyt wiele sensu. Jestem sceptykiem z otwartym umysłem, co oznacza, że niezupełnie luźno przyswajam różne odjechane i zakręcone rzeczy. Kompletnie nie wierzę żadnym szamanom i wizjonerom. Świat Zachodu uparcie stara się nadać znaczenie wszystkim rzeczom i zjawiskom, ponieważ ignorujemy rzeczywistą prawdę, która gapi się nam prosto w twarz. Do tego poszukiwane są szybkie rozwiązania na każdą bolączkę. Tymczasem przy swoim podejściu doświadczyłem na przestrzeni całego życia mnóstwa niezrozumiałych dla mnie rzeczy. Nie były one zabawne, ale przyzwyczaiłem się do nich w jakiś sposób. Moja osobowość pozwala mi rozmawiać z ludźmi, żartować itp., ale jednocześnie potrafię odczuwać coś na bardzo głębokim poziomie. Mówiłem, że pomysły na muzykę przychodzą do mnie w najróżniejszych momentach. (Chwila ciszy) Myślę, że ma to związek z odbiorem jakichś sygnałów, które ktoś do mnie wysyła. Oczywiście równie dobrze może to być moja podświadomość. To trochę tak, jakby ktoś próbował Ci przekazać coś przez zasłonę. Ja w ten sposób słyszę całe piosenki. Powiem Ci, że na przestrzeni lat spotkałem mnóstwo osób, które odczuwają coś podobnego, choć wiele z nich bało się o tym mówić. Wiem, że może się wydawać, że jestem szalony lub opętany przez diabła (śmiech). To coś jak szósty zmysł, który mówi mi, że to jest harmonijnie dobre. Tworzenie i granie muzyki jest dzięki temu przyjemnym procesem dla mnie. Dlatego też nie potrafię pisać przebojów. Gdyby ktoś kazał mi go napisać, nie wiedziałbym, co to znaczy. Piszę piosenki, które mnie sprawiają przyjemność. A jeśli podobają się także innym – tym lepiej.
MM: Jeśli dobrze liczę, koncert w Progresji będzie Twoim szóstym. Jesteś już właściwie stałym gościem warszawskiego klubu. Zauważyłem jednak, że ponownie na tej trasie nie grasz utworów z pierwszej płyty “Advance And Follow”. Dlaczego?
RH: To dziwne, bo ilekroć gram utwory z tej płyty, brzmią niezwykle ociężale. Jeden jedyny raz, gdy jakikolwiek utwór z tej płyty spodobał się publiczności, zdarzył się, gdy kiedyś zagraliśmy „Frika” podczas koncertu z okazji 30-lecia, na którym było sporo najstarszych, oldschoolowych fanów VNV Nation. Wielokrotnie natomiast mówiłem, że nie postrzegam „Advance And Follow” jako mojego pełnoprawnego debiutu. To jest zbiór demówek, które stworzyłem w swojej sypialni dla zabawy. Kiedy zaczynasz pisać muzykę, nie masz pewności siebie i nie widzisz swojej twórczości w większym wymiarze. „Advance And Follow” nagrałem w 3 lub 4 dni, więc nie napracowałem się przy tym zbytnio. Ale gdy wróciłem do mojej sypialni po nagraniu, podłączyłem cały sprzęt na nowo. Mój mózg mówił mi: musisz pisać nową muzykę. I w 3 godziny stworzyłem w całości „Ascension” – utwór instrumentalny z „Praise The Fallen”. To mnie kompletnie ośmieliło i odblokowało. Tydzień później powstał „Honour”. Ostatnie napisałem „Solitary”, ale to już było znacznie później – kilka dni przed ukończeniem całości. Najważniejsze jest nadanie formy piosence. Słyszysz ją w głowie, wiesz, jak ma brzmieć. Trzeba jej tylko nadać odpowiedni kształt. Stąd też moje zamiłowanie do muzyki klasycznej.
MM: Na tej trasie w roli supportu towarzyszy Ci kanadyjski duet Traitrs. Jak do tego doszło?
RH: Mój przyjaciel jest ich wydawcą w Niemczech. Wcześniej widziałem ich koncert online. Zachwycili mnie. Branie takiego zespołu to ryzyko – ludzie muszą się lubić i dobrze się czuć w swoim towarzystwie. A Shawn i Sean okazali się wspaniałymi ludźmi. Jesteśmy już po kilku wspólnych koncertach, które wypadły rewelacyjnie. Do tego na tej trasie mamy niesamowite oświetlenie i klipy video, które przygotowałem. Mam mnóstwo polskich przyjaciół, którzy wybierają się na koncert w Warszawie. I bardzo się cieszę, że się spotkamy. Zresztą mam świetne relacje z Polakami na całym świecie. Gdziekolwiek na nich wpadam, zawsze świetnie spędzamy czas.
MM: Od niedawna masz bardzo dobrą nową stronę internetową. Nie znalazłem na niej jednak linku do sklepu.
RH: To dlatego, że strona ze sklepem internetowym nie jest jeszcze w pełni gotowa. Zostały ostatnie poprawki. Lada moment się pojawi. Ludzie, którzy ją stawiali, są z nami na trasie i będzie ich można spotkać na stoisku z merchem.
Rozmawiał:
Maciej Majewski