Skip to main content

NEWS

„Na scenie i poza nią jesteśmy tacy sami” – rozmowa z Fun Lovin’ Criminals [WYWIAD]

08-05-2023

AUTOR: Maciej Majewski


Rock, blues, jazz, soul, funk, hip hop, latino – trudno zliczyć wszystkie gatunki, wokół których obraca się twórczość legendarnej nowojorskiej formacji Fun Lovin’ Criminals, która już 26 maja zagra na Letniej Scenie Progresji.

Zadebiutowali w 1996 roku płytą „Come Find Yourself”, która dzięki singlowi do piosenki „Scooby Snacks” rozeszła się w platynowym nakładzie. Ale historia Fun Lovin’ Criminals to nie tylko sukcesy. O swojej niełatwej drodze, fascynacji jazzem i Beastie Boys, a także o odzyskanej wolności artystycznej opowiedzieli mi wokalista, basista i klawiszowiec Brian ‘Fast’ Leiser oraz perkusista Frank Benbini.

MM: Esencją Fun Lovin’ Criminals zawsze były koncerty. Nie wydajecie płyt zbyt często. Co działo się po wydaniu w 2010 płyty „Classic Fantastic”, że na wasze nowe nagrania musieliśmy czekać tak długo?

Fast: W wielkim skrócie – powodem były napięcia wewnątrz zespołu. Po wydaniu płyty graliśmy koncerty, ale zaczęliśmy się angażować także w inne projekty. Mieliśmy w tamtym czasie z Frankiem zespół Radio Riddler, z którym nagraliśmy płytę „Purple Reggae”, zawierającą covery Prince’a w konwencji reggae. Natomiast Huey (Morgan, jeden z założycieli FLC, który opuścił grupę w 2021 r. – przyp. MM) zajął się w tym czasie swoimi rzeczami. Zebraliśmy się wszyscy ponownie w okolicach roku 2016 z myślą o nagraniu kolejnej płyty. Okazało się jednak, że Huey nie ma na to najmniejszej ochoty. Wolał nagrywać covery. W efekcie powstał album „Another Mimosa”, który wypuściliśmy w 2019 roku. Mieliśmy jednak z Frankiem napisane sporo muzyki, którą mogliśmy wykorzystać w FLC, ale też w innych projektach. Sytuacja oczyściła się dopiero 2 lata temu. Wtedy Huey odszedł ostatecznie z zespołu. Dzięki temu przejęliśmy z Frankiem całą działalność FLC – zaczęliśmy znowu grać koncerty, tworzyć i nagrywać, czego efektem jest ep-ka „Roosvelt Sessions” z ubiegłego roku.

MM: Jak po odejściu Hueya zmieniła się dynamika zespołu?

Fast: Diametralnie! Wszystko się poprawiło! Wziąłem na siebie obowiązki lidera. Mówiąc szczerze, odejście Hueya było najlepszą rzeczą, jaka mogła spotkać ten zespół. Bez tego nie sądzę, byśmy dalej funkcjonowali. Żeby być w zespole lub w ogóle tworzyć, robić filmy, pisać książki itd., trzeba się poświęcić. A jeżeli ktoś robi to na pół gwizdka, nie ma sensu robić tego w ogóle. Ja i Frank jesteśmy zaangażowani w FLC w stu procentach – niezależnie, czy dotyczy to strony muzycznej, biznesowej, czy wydawniczej. Dziś funkcjonuje nam się znacznie lepiej i wygodniej. Uwielbiamy grać i za każdym razem nie możemy się doczekać koncertów.

MM: Postawa Hueya była też odczuwalna na koncertach?

Fast: Owszem. Jego ego stało się dość rozbuchane. Jeśli ktoś wchodzi na scenę z zespołem i myśli, że wszyscy przyszli zobaczyć i posłuchać tylko jego, to jest do dość ryzykowne podejście. Dla mnie i dla Franka zawsze na pierwszym miejscu była muzyka. To jak wyglądamy na scenie, jest sprawą drugorzędną. Na scenie i poza nią jesteśmy tacy sami. Liczy się muzyka i dobra zabawa. Wiemy, że ludzie przychodzą na nasze koncerty, bo chcą tego samego. Bardzo lubimy to, co robimy i wreszcie mamy całkowitą kontrolę nad tym, jak i kiedy możemy grać.

MM: Wspomniana ep-ka “Roosvelt Session” to początek nowego rozdziału w życiu zespołu. Te nagrania wydają się mieć znacznie bardziej jazzowy charakter, niż wasze poprzednie dokonania.

FB: To wynika z naszej fascynacji jazzem, a zwłaszcza jego najbardziej odprężającymi odmianami. Uwielbiamy późne nagrania Miles’a Davisa, a także twórczość Cheta Bakera, bo w ich muzyce pulsował także funk. Bardzo inspirujące okazało się także połączenie rapu z jazzem. Wspaniale jest opowiadać historie, osadzając je w jazzowym anturażu. Zależało nam na tym, by „Roosvelt Sessions” miało klimat klubu jazzowego.

MM: Chciałbym na moment wrócić do początków działalności FLC. Wiedzieliście, że stacja telewizyjna Cartoon Network wykorzystywała „Scooby Snacks” by promować serial o przygodach Scooby Doo?

Fast: (śmiech) Tak, ale używali tego tylko w Europie. W Stanach tego nie robili. Nas to bawiło, bo nasze „Scooby Snacks” nie miało żadnych konotacji z psem Scoobym (śmiech). Ale sporo nam to dało, bo dzięki temu trafiliśmy także do młodszej publiczności. Piosenka oczywiście traktuje o czymś innym, ale nie protestowaliśmy (śmiech).

MM: W tym utworze zsamplowaliście krótkie fragmenty wyciągnięte z filmów Quentina Tarantino “Wściekłe psy” oraz “Pulp Fiction”. Mieliście problemy z uzyskaniem zgody na ich wykorzystanie?

Fast: W przypadku filmów zawsze trzeba poprosić wszystkich świętych o zgodę – studio filmowe, producenta filmu, scenarzystę, reżysera… Załatwianie tego, to prawdziwy ból w dupie (śmiech). W przypadku Quentina Tarantino sprawa była prostsza, bo on te filmy zrobił od strony scenarzysty, producenta i reżysera. Mieliśmy szczęście, bo w tamtym czasie jego popularność dopiero rosła. Wiąże się z tym także pewna anegdota. W tamtym czasie Quentin spotykał się aktorką Mirą Sorvino. Pewnego wieczoru wpadliśmy na nią podczas jednej z imprez w Nowym Jorku. Kiedy nas zobaczyła, powiedziała, że Quentin na okrągło słucha „Come Find Yourself” (debiutanckiej płyty FLC, z której pochodzi „Scooby Snacks” – przyp. MM). Super sprawa! Wspaniale jest być w jakiś sposób łączony z osobą, która miała i nadal ma tak wielki wpływ na światowe kino. Nasze ścieżki w kilku momentach jeszcze się przecinały, natomiast nigdy nie poznaliśmy Quentina Tarantino osobiście.

MM: Po wydaniu waszej drugiej płyty „100% Columbian” w 1998 roku, wydawało mi się, że zyskacie taką sławę jak Beastie Boys. Tak jak oni jesteście triem, macie podobne podejście do muzyki, poczucie humoru, no i pochodzicie z Nowego Jorku.

Fast: Oj, między nami i Beastie Boys jest przede wszystkim różnica pokoleń. Pamiętaj, że oni zaczynali w latach 80. To zespół, który był punktem zwrotnym dla całej sceny hiphopowej. Okazało się bowiem, że rap nie jest i nie musi być domeną jedynie czarnoskórych. Pod tym względem Beastie Boys byli pionierami. Poza tym w niesamowity sposób wykorzystywali technologię studyjną i sampling. Także porównanie do nich jest tylko częściowo trafione (śmiech). Ale uwielbiamy ich muzykę i na pewno nie bylibyśmy takim zespołem, jakim jesteśmy, gdyby nie Beastie Boys.

MM: Kolejnym wielkim przebojem w waszym dorobku okazało się „Loco” z 2001 roku. Pamiętam, że słoneczny, letni klip do tego kawałka często pojawiał się w różnych telewizjach muzycznych. Zdaje się, że reklama piwa Miller temu trochę dopomogła?

Fast: Zgadza się. Wypuściliśmy ten numer i zaraz potem marka Miller postanowiła wykorzystać go w swojej reklamie. Dla naszej wytwórni płytowej było to bardzo lukratywne rozwiązanie, bo dysponowała świetnym klipem i udanym kawałkiem, więc mogła nim dysponować. Poza tym byliśmy świeżo po występie na festiwalu Glastonbury, na którym zagraliśmy dla wielu tysięcy ludzi. Sam klip był bardzo fajny. Kręciliśmy go na statku u wybrzeży Australii w towarzystwie pięknych dziewczyn i w ogóle ze świetną ekipą. Po wszystkim zrobiliśmy na niej imprezę – też bardzo fajną (śmiech). Dzięki „Loco” osiągnęliśmy najlepsze nasze wyniki na listach przebojów.

MM: Pamiętam wasze wydawnictwo koncertowe „The Bong Remains The Same” z występem zarejestrowanym w londyńskim Shepard’s Bush w 2010 roku. Czemu ten koncert ukazał się dopiero 4 lata później?

Fast: Hm, wydaje mi się, że DVD z “The Bong Remains The Same” ukazało się kilka miesięcy po tym, jak je zarejestrowaliśmy i dość szybko się wyprzedało. Teraz ten koncert można znaleźć na naszym kanale You Tube. Nie jest to co prawda wersja High Definition, ale to dlatego, że w tamtym czasie jeszcze nie nagrywało się takiej technologii. Wrzuciliśmy ten koncert, bo nie dość, że nie ma już DVD, to wiele osób nie ma iTunes. Teraz publikujemy nasze koncerty na You Tube, nie musząc angażować do tego całego procesu wydawniczego. To bardzo wygodna forma promocji.

MM: Parę miesięcy temu na waszym kanale pojawił się też ubiegłoroczny koncert, który zagraliście na Pol’and’Rock Festival. Oglądałem go i zaskoczyło mnie, że zaczęliście go dość nietypowo, bo od utworu „Rumble” z repertuaru Linka Raya.

Fast: Uwielbiamy ten numer i na przestrzeni lat wykonywaliśmy go wielokrotnie. Nagraliśmy go też na wspomnianą wcześniej płytę z coverami – „Another Mimosa”. W sytuacji festiwalowej, gdy jest szybka przepinka sprzętu i nie ma próby dźwięku, dobrze jest zagrać taki luźny numer, by nasz dźwiękowiec wszystko mógł poustawiać na konsolecie. Tak więc „Rumble” zagraliśmy wówczas dla niego (śmiech). To był zresztą niesamowity festiwal. Jurek i cała ekipa go organizująca są wspaniałymi ludźmi.

FB: To było wspaniałe doświadczenie, bo z każdym kolejnym zagranym utworem pod sceną przybywało publiczności. Widać to bardzo dobrze na tym video. Kończyliśmy koncert, grając dla ogromnego tłumu. Wspaniała sprawa!

Fast: Był to także dopiero trzeci koncert z Naimem (Cortazzim, gitarzystą i wokalistą, który w 2022 zajął miejsce Hueya Morgana w FLC – przyp. MM), więc Pol’and’Rock Festival był dla niego poważnym sprawdzianem (śmiech). Zresztą festiwale są świetną okazją, by pokazać się przede wszystkim tym, którzy dotąd o nas nie słyszeli.

MM: Na przestrzeni lat ukazało się sporo kompilacji z waszymi nagraniami…

Fast: …to niestety sprawka naszej poprzedniej wytwórni EMI/Crysalis, która dysponuje naszym wczesnym katalogiem. Robili z nim co chcieli, nie pytając nas o zgodę… My mieliśmy swój udział w wydaniu tylko jednej z tych kompilacji, „Bag Of Hits”, która zresztą też nie powinna była się ukazać, bo wówczas mieliśmy na koncie tylko 3 płyty…

MM: Sprawdzałem waszą stronę z merchem i znalazłem na niej jedynie rocznicowe wydanie „Come Find Yourself” na winylu, zapis koncertu z Berlina oraz kompaktowe wydanie „Another Mimosa”. Rozumiem, że na tej trasie macie ze sobą coś więcej?

FB: Tak, mamy koszulki, bluzy, torby czapki i plakaty. Nie mamy ze sobą niestety żadnych płyt, co wiąże się z naszą sytuacją wydawniczą… Nie mamy praw do większości naszych nagrań, a „Roosvelt Sessions” ukaże się na winylu dopiero za jakiś czas. Mamy jednak zajebistą ekipę koncertową, która produkuje nasze koncerty od strony dźwięku i oświetlenia.

MM: „Roosvelt Session” ukaże się nakładem DiFontaine. Jej logo pojawia się także przed waszymi teledyskami. Rozumiem, że to całkowicie wasza firma?

Fast: Tak, DiFontaine to firma odpowiedzialna za nasz publishing i filmy, natomiast wreszcie po 20 latach razem z Frankiem jesteśmy też właścicielami DiFontaine Records, która zajmuje się naszymi bieżącymi i przyszłymi nagraniami.

MM: Liczycie na to, że prawa do waszych wczesnych płyt wrócą do FLC?

Fast: Nie liczyłbym na to… To długa historia… EMI na pewno nam ich nie odda… Ważne, że teraz możemy kontrolować każdy bieżący aspekt działalności zespołu według naszych zasad i możliwości. Jak najmniej biurokracji związanej z dostarczeniem muzyki do naszych słuchaczy jest dla nas kluczowym elementem. Jesteśmy teraz w trakcie trasy po Wielkiej Brytanii i nie możemy doczekać się koncertów w Polsce. Najpierw zagramy w Warszawie, a dzień później na festiwalu perkusyjnym w Bydgoszczy.

Rozmawiał:
Maciej Majewski